– O bogowie, mam przejebane. Dokumentnie, tragicznie przejebane
Sara kręciła się w kółko po pokoju. Jej sypialnia, doraźnie służąca też za gabinet, wyglądała jak po przejściu huraganu. Wszystkie szuflady były wywalone, dokumenty i notatki walały się po podłodze. Półtora metra bieżącego bardzo zdenerwowanej zielarki próbowało zachować spokój. I trzeźwość umysłu. A należy zaznaczyć, że to nie były jej kluczowe zalety.
Była wnuczką Mistrzyni Cechu Zielarzy. Dwa tygodnie przed egzaminem na czeladniczkę. Już prawie udało jej się zakończyć szkolenie magiczne, po którym mogła odziedziczyć wymarzoną zielarnię i sprzedawać ludziom ziółka miłosne i na wszelkie powodzenie.
Ale nie. Oczywiście musiała być sobą. Musiała pójść z Lilianą na Piotrkowską. Musiała zamówić czwartą tequilę, mimo że waży mniej niż pięćdziesiąt kilogramów. I musiała zapatrzyć się w te czekoladowe oczy jak u łani. Głupi seks z głupim człowiekiem. W jej głupim, małym mieszkaniu, pełnym notatek z zajęć i niezbyt bezpiecznych substancji.
Oczywiście, niemagiczni wiedzieli o istnieniu magii. Pierwsi stanęli w kolejce po herbatkę na nocne sukcesy, ale nie oznacza to, że nie powinna bardziej uważać. I miała za swoje.
Zgubiła przepis na napar, który miała zrobić na egzaminie. Bardzo silna mieszanka zwiotczająca. Zielarki wysyłają ją do lecznicy, wielu uzdrowicieli ufa jej bardziej niż narkozie. Przez chwilę liczyła, że była po prostu sobą i wsadziła go jako zakładkę do „Przeminęło z wiatrem”, które czytała do obiadu. Ale nie. Zakładką okazała się pojedyncza nitka spaghetti, a przepisu jak nie było, tak nie ma.
Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi.
– Cześć Saro, idziemy na obia… Matko kochana, co tu się stało? – Liliana stanęła w progu i otworzyła usta. Nawet jej intensywnie rude, wiecznie podrygujące loki znieruchomiały.
– Nic. Robię porządki, nie widać? – Odgarnęła białe włosy ze spoconej twarzy.
– Ty nigdy nie robisz porządków. Uspokój się na trzy sekundy i wyjaśnij mi kogo zabiłaś i gdzie jest ciało. Resztę ogarniemy. Znamy przynajmniej pięćdziesiąt sposobów usuwania krwi.
– Nieśmieszne. Jeszcze nikogo, ale jestem bliska. Zginął przepis na longum somnum. I składniki też.
– Dlaczego miałaś składniki w domu?
– Bo mogłam, okej? Mieszkam sama, nie sądziłam, że to może być niebezpieczne.
– Na pewno ich po prostu nie schowałaś gdzieś? W jakieś supersprytne miejsce?
– Sama jesteś supersprytna. Nie. Były w biurku, razem z przepisem. Posegregowane i opisane, bo wczoraj przed zajęciami jeszcze się uczyłam.
Usiadła na podłodze i schowała głowę między kolanami.
– Mam rozumieć, że nie byłaś tej nocy sama w domu, tak?
– Tak, i to przez ciebie. – Sara wymamrotała w rękaw jedwabnego szlafroka.
– Nie przeze mnie, tylko przez twoją słabość do wielkich oczu – prychnęła.
– Wiesz, jak bardzo jestem w dupie, jak babcia się o tym dowie?
Bycie wnuczką Filomeny miało szereg zalet, ale koszty też były ogromne.
– Coś wymyślimy. Nie zostawił ci swojego numeru i adresu, prawda? W razie, gdyby ponownie naszła cię chęć na horyzontalne harce?
Sara pokazała jej język i zgarnęła świeżą sukienkę z krzesła. Zimny prysznic dobrze jej zrobi. W końcu nie nasączyła tych składników swoją magią, nawet jeśli ktoś skorzysta z jej przepisu, to nie będzie aż tak źle, prawda?
***
– Nie sądzisz, że powinnyśmy pójść z tym do twojej babci?
Liliana siedziała na miejscu pasażera w czerwonym MINI Sary i w duchu modliła się o swoje życie. Nie, żeby nie ufała przyjaciółce, ale ta robiła prawo jazdy w Warszawie i dokładnie tak się zachowywała, zapominając, że mieszka w Łodzi. I nadal skakała między pasami jak nieśmiertelny pająk, licząc, że inne samochody zrobią jej miejsce.
– Nie ma nawet takiej opcji. Najpierw zabije mnie, potem ciebie, a na koniec znajdzie tego chłopaka i jego też zabije. I wszystkich krewnych dla pewności.
– Czy ty aby odrobinę nie dramatyzujesz?
– Nigdy w życiu.
Z piskiem zaparkowała pod pubem, w którym poprzedniego dnia piły drinki. Upewniła się, że ciemna szminka i eyeliner nadal są idealne i wysiadła z samochodu. Liliana przewróciła tylko oczami. Otworzyły ciężkie dębowe drzwi i zeszły do piwnicy. Może trzynasta to nie była zbyt pubowa godzina, ale kilku stałych bywalców siedziało przy wytartym blacie.
– Witajcie dzierlatki, co tak wcześnie? – starszy barman uśmiechnął się do nich.
Przychodziły tu regularnie przez całe szkolenie. Puszczał świetną muzykę i lał najlepsze whisky. Nie wpuszczał też podejrzanych typów, więc rzadko zdarzały się burdy.
Sara wdrapała się na wysoki stołek i uśmiechnęła się firmowo, strzelając dołeczkami.
– Niestety mamy kłopot.
– Ty masz. Ja pomagam ci się z niego tylko wygrzebać.
Liliana usiadła obok niej. Nawet gdyby się postarały, nie mogły się od siebie bardziej różnić wizualnie. Lil przewyższała Sarę o ponad dwadzieścia centymetrów i szła przez świat, zwodząc wszystkich na błękitne oczy i kuszący dekolt. Niewinne, ciemne jak noc spojrzenie Sary i jej kieszonkowy rozmiar zapewniały im niebezpieczną skuteczność we wszystkich negocjacjach. Bo na nieszczęście otoczenia, złudna powierzchowność była opakowaniem dla mózgu ekonomistki i romanistki z doktoratem. Ale o tym można się było przekonać dopiero po czasie.
– Czy twój kłopot ma metr dziewięćdziesiąt i sarnie oczy? – zaśmiał się spod wąsa.
– Owszem, ale to problem nie tego rodzaju. Z pewnością nie złamał mi serca, ale ja jestem bliska złamania mu czegoś innego.
– Niczego innego się nie spodziewałem. Co nawywijał? – Nalał im po szklance soku pomidorowego i przesunął po barze.
– Podpieprzył mi przepis i składniki na longum somnum. – Wypiła duszkiem.
– O kurwa, no to ładnie cię urządził. Zdążyłaś nasączyć je magią?
Pan Remigiusz był uzdrowicielem. Choć wolał otworzyć bar, niż pójść na szkolenie do Cechu i tak orientował się w kluczowych recepturach.
– Nie, ale to i tak mnie nie pociesza. To, co ukradł i tak wystarczy, żeby zrobić komuś krzywdę.
– Myślicie, że to był przypadek? Ktoś wiedział, co przygotowujesz na egzamin?
– Wszyscy w Cechu, musieliśmy złożyć podanie i wykazać listę niezbędnych składników, zwłaszcza przy silnych środkach.
– Zaraz, czekaj. – Liliana spojrzała na nią szeroko otwartymi oczami – sądzisz, że on cię celowo uwiódł, żeby ukraść przepis i składniki? Opracował plan zdobycia ziół, żeby kogoś otruć?
– Tak. Dlatego koniecznie potrzebuje dowiedzieć się, kto to jest.
– Dobrze moje drogie, może mam sposób, żeby wam pomóc.
Wyjął spod blatu niedużą skrzynkę. Miał w niej płócienną torbę pełną liści laurowych, nadpaloną grubą święcę, metalowy pręt i plik czystych kartek.
– Zestaw od wróża? – Liliana nachyliła się na blatem.
– Dokładnie, skuteczniejszy niż najlepszy monitoring. Roczny abonament w zamian za regularne dostawy whisky.
Odpalił świecę i wkruszył kilka liści. W nadtopiony wosk wbił pręt, a po chwili, gdy zaczął się rozgrzewać, ostrożnie umieścił na ściętym czubku skrawek papieru.
– No dobrze, jeśli wszystko poszło dobrze – pomagając sobie szpatułką do drinków, zdjął gorącą karteczkę – powinniśmy mieć odpowiedź.
Daniel
Nastrojowa
Niemagiczny
– Niezbyt to szczegółowe – mruknęła Liliana, obracając skrawek między palcami.
– To mnóstwo szczegółów głupku. – Zabrała jej kartkę z cennymi informacjami – Bardzo dziękujemy za pomoc, panie Remigiuszu.
Sara rzuciła na blat hojny napiwek i zeskoczyła ze stołka. Miały trop!
Pędziły małym autkiem, tak jak można pędzić przez Łódź w godzinach szczytu, aż zaparkowały w pobliżu adresu z karteczki.
– Jak chcesz go znaleźć? I co zamierzasz zrobić, jeśli go znajdziesz? – zapytała Liliana, odpalając autorskiego skręta. Zaciągnęła się uspokajającym dymem, kluczową zaletą bycia zielarką.
– Nie wiem – odparła raźno, zaplatając długie do pasa włosy w prawie równy warkocz. Miała bojową minę.
– Że też zawsze wszystkie głupie rzeczy robimy razem – westchnęła i zgasiła papierosa.
Czy po czasie były dumne z tego co zrobiły? Owszem. Czy chwaliły się wszem i wobec jak do tego doszły? Niezbyt.
Spędziły cztery godziny, dzwoniąc do wszystkich mieszkań przy ulicy. Pytały o Daniela, oferowały garnki, kołdry i żelazka. Były o krok od zadania kluczowego pytania na temat rozmowy o Bogu.
Aż wreszcie, jak już straciły wszelką nadzieję i wyjadły batoniki kupione w osiedlowym sklepiku, mogły ogłosić połowiczny sukces.
– Dzień dobry, zastałyśmy Daniela? – bez entuzjazmu zapytała Sara, naciskając wytarty guzik.
– Nie ma brata, ale niedługo powinien wrócić. Coś przekazać?
Dziewczyny spojrzały po sobie zaskoczone.
– A możemy na niego poczekać? Ma pożyczyć nam książkę, a nie chciałybyśmy dwa razy jeździć. – Sara spytała głosem słodkim jak miód.
– Jasne, wchodźcie.
Otworzyła im młodziutka dziewczyna w bluzie. Mogła mieć nie więcej niż piętnaście lat. Sara poczuła wyrzuty sumienia, ale jeśli trafiły do mieszkania dobrego Daniela, miały dobre wytłumaczenie. Całe mieszkanie było ewidentnie niemagiczne. Od nastolatki też nie wyczuwały żadnej emanacji.
Zaprowadziła je do niedużego pokoju, zapchanego dużym łóżkiem i biurkiem z komputerem. Spod poduszki wystawała duża paczka prezerwatyw. Liliana uniosła brew, patrząc znacząco na Sarę, ale ta udała, że nie widzi i zaczęła przeglądać półki z książkami. Wyjmowała każdą po kolei i kartkowała.
– Cholera, nic nie ma. To nie to mieszkanie. Typ zaraz wróci i co mu powiemy? – Sara zaczęła panikować.
– Że się pomyliłyśmy. I nigdy tu nie wrócimy, też mi strata. Nie udawaj, że pierwszy raz będziemy uciekały z mieszkania jakiegoś gościa.
Usłyszały dźwięk otwieranych drzwi i głęboki głos witający siostrę.
– O kurwa, to on. – Sara zbladła jak ściana, co przy białych włosach dało dość dramatyczny efekt.
– Po głosie poznałaś? Nie sądziłam, że zbyt wiele z nim rozmawiałaś.
– Goń się Lil. Trochę rozmawialiśmy. Ale całe dobre wrażenie, które wczoraj zrobił, dziś rano spieprzył. Jak się obudziłam, nie było ani jego, ani przepisu.
– Co tu się dzieje? Co wy tu robicie? Sara? – Stanął w drzwiach z dość głupim wyrazem twarzy.
– Może ty mi wytłumaczysz. Gdzie masz moją torbę? Czemu ukradłeś mój przepis? – Rzuciła się w jego kierunku, ale Liliana zdążyła ją przytrzymać.
– Nie mam twojej torby! – Uniósł ręce do góry.
– Gówno prawda! Czy ty wiesz, co ukradłeś? Jak to niebezpieczne? Jeśli w tej chwili mi tego nie oddasz, wzywam magdetektywów i policję.
– Nic nie ukradłem! – krzyknął.
– Doprawdy?
Wyciągnęła drżącymi dłońmi papierośnicę i odpaliła cieniutkiego papierosa. Nie do końca legalnego, ale bardzo skutecznie zachęcającego do szczerości. Podeszła do niego, zaciągnęła się z wprawą i dmuchnęła mu dymem w twarz.
– Pojebało cię? – Zaczął kaszleć i się krztusić.
– Czemu ukradłeś mój przepis? Skąd wiedziałeś, że będzie w moim domu? – Dmuchnęła jeszcze raz.
– Bo podoba mi się Laura i chciałem jej pomóc zdać egzamin – mruknął i poderwał głowę. Spojrzał na Sarę z oburzeniem.
– Laura Gozdur z naszej grupy? – Liliana zabrała papierosa Sarze i wyrzuciła za okno. – Skąd znasz Laurę?
– Kumplujemy się od szkoły, dużo mi opowiada. Podoba mi się, a ostatnio nie ma dla mnie czasu. Uznałem, że jak załatwię jej materiały na zaliczenie, to się ze mną umówi. – Wytarł załzawione oczy rękawem.
– Boże, kurwa, trzymajcie mnie. – Sara wywróciła oczami – Pozwolisz, że podsumuję. Poderwałeś mnie w barze, poszedłeś ze mną do domu, wybornie mnie przeleciałeś i podpieprzyłeś moje zaliczenie, żeby moja znajoma z Cechu poszła z tobą na randkę?
– Tak.
– I sądzisz, że to był świetny plan? Skuteczny?
– Był dobry!
– A czy był skuteczny?
– Nie – mruknął, rumieniąc się – Właśnie się z nią widziałem. Nakrzyczała na mnie, powiedziała, że to chore i że sobie poradzi, a w ogóle to ma dziewczynę. A nawet jeśliby nie miała, to wybierając między mną a Sarą, z całą pewnością wybrałaby Sarę. Kazała mi to pędzikiem oddać. – Wskazał na plecak, który rzucił przy drzwiach.
Diaboliczny chichot wyrwał się Lilianie, zanim zdążyła zakryć usta dłonią.
– Wybaczcie, ale gdybyście spojrzeli na to z boku, to też byście się śmiali.
Sara prychnęła. Dobrze, że zabrała ze sobą Lilianę. Nikt tak skutecznie nie dostrzega komizmu sytuacji, jak sarkastyczna przyjaciółka. I można mieć pewność, że nie da o tym zapomnieć latami.
Wieczorem opowiedziała tę historię babci Filomenie. Nie lubiła mieć przed nią tajemnic, a skoro wszystko skończyło się dobrze, uznała, że może obejdzie się bez ofiar. Nalała dwa kieliszki doskonałej naleweczki z porzeczki i plastycznie przedstawiła minę Daniela, jak mówił im o rozmowie z Laurą.
– Wiesz moje dziecko – Filomena umoczyła umalowane bordową szminką usta w gęstej nalewce – mogłabyś lepiej wybierać sobie kochanków.
– Innych niż złodzieje niebezpiecznych przepisów?
– Och nie, to było nawet odważne. Niesamowicie głupie, to oczywiste, ale chociaż odważne. Nie raz chłopcy robili dla mnie głupsze rzeczy. Oni tak lubią, pamiętaj, Saro. Testosteron, mierzenie członków. To odwieczny problem. Musisz im na to pozwolić, czasem z tego wyrastają.
– Więc co masz na myśli, babciu? – Sara prewencyjnie wypiła swoją nalewkę do dna. – Może powinni być bardziej wierni?
– A po co ci wierny kochanek? Gdzie ma się nauczyć robić to dobrze? – Uniosła idealnie wyrysowaną brew. – Wierny to ma być mąż. Później. Lata całe później.
– To może do brzegu babciu, do brzegu. – Dolała sobie odrobinę naleweczki.
– Powinni być bardziej spostrzegawczy, ot co. Każdy w Cechu wie, że Laura ma dziewczynę. Nawet mieszkają razem. Nie sądzę, żeby tak niedomyślny kochanek był skuteczny. – Filomena poprawiła okulary w złotych oprawkach i sięgnęła po ciasteczko.
Sara śmiała się tak, że łzy płynęły jej po buzi.